_________________ "Próżnoś repliki się spodziewał,
Nie dam Ci przytyczka, ani klapsa
Nie powiem nawet pies cię je..ł
bo to.. mezalians byłby dla psa.."
boski J. Tuwim"
Dołączyła: 28 Mar 2009 Posty: 2422 Skąd: Za górami za lasami
Wysłany: 29-11-2011, 13:38
Bora, wiem, że źle.
Ale myślę, że dzięki próbom tego człowieka psiak przeżył.
Nie chodziło tu o techniki reanimacyjne tylko o przeżycie
_________________ "Próżnoś repliki się spodziewał,
Nie dam Ci przytyczka, ani klapsa
Nie powiem nawet pies cię je..ł
bo to.. mezalians byłby dla psa.."
boski J. Tuwim"
Dołączyła: 28 Mar 2009 Posty: 2422 Skąd: Za górami za lasami
Wysłany: 29-11-2011, 14:39
inkapek napisał/a:
ppaula2, jak ja się boję śmierci moich psów...
Ja dopiero przy tym filmiku zdałam sobie sprawę, że moje też kiedyś odejdą
I nie wiem co gorsze.
Nagła śmierć nie wiadomo kiedy czy uśpienie psiaka z powodu nieuleczalnej choroby.
W pierwszym przypadku mniej cierpi pies, ale za to my nie mieliśmy czasu się pożegnać.
W drugim najczęściej pies się wycierpi ale za to my mamy czas się na to przygotować.
Ahhhh
Ciężki temat
Na szczęście mam nadzieję, że jeszcze kupa szczęśliwych lat przed nami
_________________ "Próżnoś repliki się spodziewał,
Nie dam Ci przytyczka, ani klapsa
Nie powiem nawet pies cię je..ł
bo to.. mezalians byłby dla psa.."
boski J. Tuwim"
W pierwszym przypadku mniej cierpi pies, ale za to my nie mieliśmy czasu się pożegnać.
Taki przypadek jest o tysiąckroć lepszy.
Przy śmierci psa nie chodzi o Nas - o ludzi. Chodzi o to by zwierze nie cierpiało. Nie ważne ile czasu damy sobie kosztem cierpienia zwierzęcia, zawsze będzie dla Nas za wcześnie na śmierć przyjaciela.
_________________ "Mieszańce chroni więc sama natura, psy rasowe chroni mądry dobór hodowlany, "rasowych bez rodowodu" nie chroni nikt i nic. O tym naprawę nie wolno zapominać!"
Ale myślę, że dzięki próbom tego człowieka psiak przeżył.
Tak, też mi się wydaje, że dzięki tym zabiegom psu udało się przeżyć. Z tego co pamiętam, ten pies chorował na serce, właścicielka nie była świadoma jego choroby.
Ja wiele razy myślałam jak to będzie... przeżyłam śmierć mojego pierwszego psa (suka została uśpiona) a i tak pamiętam to do dziś. Myślę że każde zwierze, jak odchodzi zabiera ze sobą kawałek naszego serca, ślad zostaje.
Mój labrador: Teyla
Suczka urodziła się:
30.09.2009
Mój labrador: Fido
Pies urodził się:
15.06.2009
Mój labrador: Daisy [*]
Suczka urodziła się:
20.06.2007 - 26.10.2009
Wiek: 39 Dołączyła: 21 Mar 2010 Posty: 8526 Skąd: Wrocław
Wysłany: 29-11-2011, 15:33
Ja musiałam uśpić swoje myszki, królika, dwa psy, nie liczę szczeniaka, który umarł na nosówkę - to było ze 20 lat temu.
Każda śmierć zwierzęcia boli tak samo
_________________ They gave me a Labrador Retriever cause other Angels
were busy Pies może być dowolnej rasy, pod warunkiem, że jest
to labrador
Dołączyła: 28 Mar 2009 Posty: 2422 Skąd: Za górami za lasami
Wysłany: 29-11-2011, 16:11
AnIeLa napisał/a:
ppaula2 napisał/a:
W pierwszym przypadku mniej cierpi pies, ale za to my nie mieliśmy czasu się pożegnać.
Taki przypadek jest o tysiąckroć lepszy.
Przy śmierci psa nie chodzi o Nas - o ludzi. Chodzi o to by zwierze nie cierpiało. Nie ważne ile czasu damy sobie kosztem cierpienia zwierzęcia, zawsze będzie dla Nas za wcześnie na śmierć przyjaciela.
Też mi się tak wydaje.
Ale po śmierci teściowej która chorowała na raka (nie długo, bo 3 miesiące) zaczęłam się zastanawiać co lepsze (dla bliskich oczywiście a nie dla umierającej osoby) i chyba doszłam do wniosku patrząc na to ciut z boku, że ten czas na przygotowani się i pożegnanie był bardzo ważny.
Stąd też moje myślenie. Ale myślenie ze strony mnie i moich uczuć.
Ja tylko raz uśpiłam psa i to nie swojego a swoich teściów. Ulżyłam mu w cierpieniu ale długo nie mogłam się z tym pogodzić
Że też świat musi być tak skomplikowany......
Bora napisał/a:
ppaula2 napisał/a:
Ale myślę, że dzięki próbom tego człowieka psiak przeżył.
Tak, też mi się wydaje, że dzięki tym zabiegom psu udało się przeżyć. Z tego co pamiętam, ten pies chorował na serce, właścicielka nie była świadoma jego choroby.
A znasz tą historię?
Bo ja przypadkiem trafiłam na tą stronę i zastanawiałam się co się stało, że pies umierał?
_________________ "Próżnoś repliki się spodziewał,
Nie dam Ci przytyczka, ani klapsa
Nie powiem nawet pies cię je..ł
bo to.. mezalians byłby dla psa.."
boski J. Tuwim"
Tak "zgrubsza"
Ten pies trafił na szkolenie, od jakiegoś czasu chorował na serce, o czym właścicielka nie wiedziała. Zasłabł na zajęciach, stracił przytomność, przestał oddychać, serce stanęło. Właścicielka wpadła w panikę i histerię, dopiero szkoleniowiec pomógł psu (co widać na filmie). Po tym wypadku właścicielka przebadała psa, okazało się że to choroba serca, na którą często cierpią boksery.
pies się wycierpi ale za to my mamy czas się na to przygotować.
Niewiem czy na to można się przygotować..
Usypiałam swojego pierwszego psa,miala prawie 14 lat,od szczeniaczka była schorowana wraz z wiekiem coraz bardziej i dokuczliwiej.
Trafiliśmy na super weterynarza,takiego z prawdziwego zdarzenia,z powołania,o wielkim sercu..
Asta była usypiana w domu.Mieliśmy czas ,aby się z nią pożegnać.
Od przyjazdu weta do nas Ona chyba wiedziała...
Płakaliśmy jak dzieci,było to tak ciężkie przeżycie ,że niemożliwe jest to opisać
Mimo ,iż wiedzieliśmy już od jakiegoś czasu ,że trzeba się nad tym zastanowić,nad takim rozwiązaniem,to jednak nic mniej to nie boli i chociaz człowiek zdaje sobie sprawę,ze tak naprawde nie ma innego wyjścia to ten fakt nic mniej nie boli..
Rozstajemy sie przecież z najlepszym przyjacielem,z członkiem rodziny,z kimś kto był z nami czasem wiele lat..
Nie przygotowujemy się..mamy tylko świadomość ,ze coś takiego w krótkim czasie nastąpi..
Byłam na kursie I pomocy dla psów, ćwiczyłam na fantomie, ale szczerze mówiąc nie wiem, czy w razie potrzeby zdołałabym zachować zimną krew i prawidłowo zadziałać...
A co do pożegnania ze śmiertelnie chorym psem - udało mi się wywalczyć, żeby wet przyjechał do naszego domu. Weci z wielu klinik odmawiali eutanazji w domu tłumacząc się przepisami, zgodził sie w końcu wiejski weterynarz, i to on z wielką empatią pomógł nam przez to przejść. Do tej pory pamiętam to straszne uczucie, kiedy ja wciąż głaskałam młodego, bo 5 letniego Maksia przepraszając go za to, że przegraliśmy z chorobą, a jego już nie było.... Takiej nagłej, bolesnej pustki w sercu nie przeżyłam nigdy wcześniej. Liczę kolejne lata moich obecnych psów, biegam z każdą błahostką do weta i wciąż myślę o tym, że i z nimi kiedyś przyjdzie mi się rozstać...
Moja pierwsza sunia odeszła niespodziewanie dla mnie, dlugo chorowała, ja byłam mała i nie zdawałam sobie sprawy z powagi sytuacji, o jej odejściu dowiedziałam się po fakcie. Bardzo żałowałam że się z nią nie pożegnałam, że nie powiedziałam jej tylu rzeczy... Druga sunia też chorowała, ja byłam już starsza i świadoma sytuacji, to było okropne, spałam z nią na podłodze, najpierw modliłam się żeby wyzdrowiała, a przez ostatnie 2 tygodnie błagałam Boga żeby jej ulżył i zabrał do siebie. Musiała zostać uśpiona i przyznam szczerze że bardzo długo nie moglam sobie z tym poradzić, czas jaki miałyśmy żeby się pożegnać nic nie pomógł, było tylko gorzej. I tak nie zdążymy powiedzieć wszystkiego co byśmy chcieli, a podjęcie decyzji że teraz to już jest czas kiedy trzeba zakończyć cierpienie jest niewyobrażalnie trudne
[ Dodano: 29-11-2011, 23:19 ]
Nie znam dobrze anatomii psa, czy bok na którym lezy pies nie ma znaczenia, bo ta bokserka leżała chyba na lewym boku, masowana była z prawej strony. Jak to jest u psów?
Wiek: 40 Dołączyła: 29 Cze 2011 Posty: 853 Skąd: Warszawa
Wysłany: 13-03-2012, 14:34
niestety mam doświadczenie w tym temacie bo musiałam kiedyś reanimować swojego psa jedyne co mogę powiedzieć to to,że zapomina się wtedy o wszystkim czego się nauczyło czy przeczytało,działają odruchy.Nam na szczęście się udało,ale pies był parę minut nieprzytomny i myślałam,że to już koniec nie da się też przygotować na odejście przyjaciela czy bliskiego..
Ja niestety mam za sobą śmierć psa po długiej chorobie oraz śmierć nagłą na którą nikt nie był przygotowany...
Oba te doświadczenia są dla mnie traumatyczne. Każdego dnia o tym myślę. Często ryczę.
W pierwszym przypadku pies miał ponad 16 lat - chorował około roku... nie uśpiłam go, mimo tego że wet mówił, że to jedyne już wyjście - nie umiałam podjąć tej decyzji.... wiecie dlaczego? ja cały czas miałam nadzieję, że tak jak to czasem bywa u ludzi znajdzie się lek - coś co pomoże...nie traciłam nadziei...teraz myślę, że to był mój egoizm - nie umiałam się z nim rozstać - bo jak?? jak miałam się pożegnać z psem który był dla mnie oparciem przez prawie całe moje życie? chciałam by jak najdłużej był ze mną.... do dzisiaj czuję ostatnie uderzenia jego serca.... pamiętam jak wtulona w jego zmarłe ciało wyłam jak głupia... Na początku jego choroby trzeba było go reanimować bo stracił przytomność - z całej rodziny zimną krew zachował tylko mój brat który uciskał na klatkę...
W drugim przypadku pożegnałam 10 miesięcznego szczeniaka.... w ogóle nie byłam na to przygotowana..trauma nie z tej ziemi... nawet nie umiem o tym wszystkim składnie pisać....
Mimo wszystko wcale nie myślę o tym, że kiedyś może Tośka zabraknąć.
_________________ Pamiętając o przeszłości, tworzę przyszłość...
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum